- Tak.
Pokiwała głową z politowaniem. - Nic nie znaczysz dla mojej córki, Victorze. Nic. Myślę, że w głębi duszy świetnie o tym wiesz. Ogarnęła go furia, przestał się bać, zapomniał o ostrożności. Nagle zrozumiał, że nie ma nic do stracenia. Postąpił krok w kierunku Hope. - Chciałabyś, żeby to była prawda. Przykro mi, mamuśka, ale przegrałaś. Kochamy się i zamierzamy być razem. Na zawsze, niezależnie ci się to podoba, czy nie. Na twarzy Hope pojawiły się wypieki, zmrużyła oczy. - Nie pozwalaj sobie, pętaku. Jesteś żałosny, naiwny. Gloria wykorzystała cię, żeby pokazać, jaka jest dorosła. Chciała nam dokuczyć. Dlaczego? Bo za bardzo o nią dbamy, bo dostaje zbyt wiele. Jak się najprościej zbuntować przeciwko rodzicom? To proste, zadać się z kimś zupełnie nieodpowiednim, z jakąś łajzą, z mętem, którego nigdy nie zaakceptujemy. Ona świetnie o tym wie, więc kłamie, oszukuje, prosi koleżanki, żeby ją osłaniały... Zawsze taka była. Uparta, nieznośna, samolubna. Nigdy się zastanawia, że kogoś może skrzywdzić swoim lekkomyślnym postępowaniem... Santos słuchał tego z kamienną twarzą, choć słowa Hope raniły go do żywego. W tym, co mówiła, odnajdywał własne myśli, własne obawy. Nie, to niemożliwe. Gloria nie może być taka. Wierzył w jej szczerość, w ich wzajemną miłość. - To pani krzywdzi ludzi, nie Gloria – odpowiedział spokojnie. - Wydaje się pani, że jest lepsza od innych. Szlachetna i pełna zasad. - Wykrzywił się z obrzydzeniem. - Gloria opowiadała mi, co jej pani zrobiła. Jak wyszorowała ją pani twardą szczotką. Małe dziecko! Słuchałem tego i zbierało mi się na wymioty. Hope milczała przez chwilę, zaskoczona i zaszokowana, co zdawało się najlepszym dowodem, że Gloria mówiła prawdę. - I cóż jeszcze ci powiedziała? - odezwała się wreszcie z politowaniem. - Że ma niedobrą mamusię? Świetny sposób, żebyś nie zadawał zbyt wielu pytań, nie nalegał na wizytę w naszym domu. Założę się, że lała krokodyle łzy i w końcu cię przekonała, że jestem prawdziwym potworem. Tym razem cios był skuteczny. Santos drgnął, jego twarz nagle się zmieniła. - Powiedziała mi prawdę - upierał się jeszcze, acz bez przekonania. - Wierzę jej. - I naprawdę myślisz, że moja córka mogłaby kochać kogoś takiego, jak ty? Że chciałaby przeżyć z tobą całe życie? - Każde słowo było niczym dźgnięcie nożem. - Uważasz, że pozwolilibyśmy jej być z kimś takim? Wybacz - rzuciła z kpiną - ona nazywa się St. Germaine. A ty kim jesteś? Nikim. Wszystko, co mówiła, dotykało jego lęków, uprzedzeń, odwiecznych kompleksów. Chociaż usiłował zachować spokój, Hope udało się zniszczyć jego wiarę w Glorię, ale za nic nie dałby jej tego odczuć. Prędzej umrze, niż okaże tej aroganckiej kobiecie, jak głęboko ubodły go jej słowa. - Mocno się pani zdziwi - zaczął - ale ja i Gloria naprawdę się kochamy. I będziemy razem, przekona się pani. Po tych słowach odwrócił się i ruszył ku drzwiom. - Jeszcze raz spróbujesz się z nią zobaczyć, a postaram się, żebyś trafił za kratki. Zatrzymał się nagle, odwrócił. - Słyszałeś kiedyś o uwodzeniu nieletnich? Z twojej miny widzę, że tak. Cóż, wcale mnie to nie dziwi. - Oskarżenie może być trochę trudne, bo my nigdy... - Mam dowód, że wy owszem - przerwała mu spokojnie. - Załatwię cię. Santos spojrzał jej prosto w oczy. - Spróbuj. - Myślisz, że dostaniesz się po czymś takim do akademii policyjnej? Z wyrokiem? A dostaniesz wyrok, Victorze. Rodzina St. Germaine ma duże wpływy w tym mieście. W to nie wątpił. Wiele razy miał do czynienia z wpływowymi ludźmi i wiedział, jak potrafią być bezwzględni. - Możesz mnie straszyć, ale Gloria nigdy... - Gloria zrobi, co jej każę. Będzie słuchać mnie i mojego męża. Może być trochę uparta, ale nie na darmo nazywa się St. Germaine. Koniec końców wybierze lojalność wobec rodziny. Zapamiętaj to sobie. - To wszystko? Bo ja nie mam pani nic więcej do powiedzenia. - Ponownie ruszył ku drzwiom. - Tak jest! - zawołała za nim. - Wracaj do tej swojej starej dziwki! Zapytaj ją, kim jestem, a potem niech ci powie, czy ktoś taki, jak ty, mógłby zadawać się z Glorią! Odwrócił się gwałtownie. - Powtórz, coś powiedziała! - Co mianowicie? - zaśmiała się. - Że Lily jest starą dziwką? Czy że nie jesteś dość dobry dla Glorii? Doskonale wiesz, że nie. Jesteś tak samo nędzny, jak dziwka, z którą mieszkasz. Zacisnął pięści. Mógłby ją teraz zabić gołymi rękami. Nigdy w życiu do nikogo nie czuł takiej nienawiści, jak w tej chwili do tej kobiety. Dopiero teraz zrozumiał, do jakich ostateczności może posunąć się człowiek powodowany wściekłością. Podszedł do Hope, stanął na wprost niej. - O mnie możesz mówić, co ci się podoba – wycedził cicho - ale Lily zostaw w spokoju, bo pożałujesz. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY Gloria czekała przy szkolnej szafce, którą dzieliła z Liz. Po raz trzeci spojrzała na zegarek. Dwadzieścia po dwunastej. Gdzie się podziewa Liz? Czekała na przyjaciółkę po drugiej lekcji, po trzeciej... Prawda, przerwy trwały krótko i bywało, że Liz nie miała czasu na chwilę rozmowy, szczególnie jeśli któraś z nauczycielek dawała jej jakieś polecenia, co zdarzało się dosyć często. Ale żeby nie pojawiła się w porze lunchu? Gloria rozejrzała się niespokojnie po korytarzu. To niepodobne do Liz, zazwyczaj punktualnej aż do przesady. Zwykle to ona się spóźniała. Co się stało? Obok przeszła dziewczyna, z którą Liz chodziła na trzecią lekcję. Gloria pobiegła za nią. - Widziałaś Liz? - rzuciła niespokojnie. - Liz Sweeney? - Kiedy Gloria przytaknęła, tamta pokręciła głową. - Nie, nie widziałam. Nie było jej w klasie. Gloria wróciła na swoje miejsce koło szafki. Musiało stać się coś złego. Matka już wie. Nie, to głupota, próbowała się uspokajać. Gdyby tak było, ona dowiedziałaby się o tym pierwsza, nie Liz. Liz widocznie źle się poczuła i poszła wcześniej do domu. Albo zachorowało któreś z rodzeństwa i matka potrzebowała jej pomocy. Kilka razy tak się już zdarzyło. Zamknęła szafkę i postanowiła zajrzeć do sekretariatu. Zapyta, czy czegoś nie wiedzą i jeśli Liz rzeczywiście poszła już do domu, po prostu zadzwoni do niej. - Dzień dobry, pani Anderson - przywitała sekretarkę, która siedząc za biurkiem, zajadała jogurt. Kobieta podniosła głowę, zrobiła dziwną minę. - Dzień dobry, Glorio. Co cię tu sprowadza? - Szukam Liz Sweeney. Widziała ją pani? - Rano. Potem już nie - bąknęła czerwona jak burak sekretarka.